Rosja jest nadal skutecznie atakowana przez ukraińskie bezpilotowce dalekiego zasięgu. Niszczone są obiekty mające znaczenie wojskowe lub ważne z punktu widzenia funkcjonowania rosyjskiego państwa.
Od pewnego czasu najczęściej używanym aparatem dalekiego zasięgu jest An-196 Liutyj (wściekły, furia). Prace nad tego typu aparatem zostały podjęte przez jedno z biur konstrukcyjnych zrzeszonych w ukraińskim państwowym konsorcjum Ukrobronprom i była to odpowiedź na stosowanie przez Rosjan tanich aparatów uderzeniowych rodziny Shahed produkcji irańskiej. Początkowo Rosjanie używali aparatów dostarczonych bezpośrednio z Iranu, ale bardzo szybko podjęli ich produkcję seryjną u siebie pod nazwą Gerań. Powstała też zubożona wersja Gerbera, bez głowicy bojowej i z prostszym systemem nawigacyjnym, która ma ściągać na siebie wysiłki obrony przeciwlotniczej przeciwnika, torując drogę właściwym dronom.
Tymczasem aparat uderzeniowy Liutyj powstał dość szybko, bowiem za podstawę wzięto aparat rozpoznawczy An-BK-1 Gorlica. Ma on skrzydło proste z krótkim kadłubem głównym i śmigłem pchającym napędzanym silnikiem tłokowym umieszczonym z tyłu kadłuba bezpośrednio za skrzydłem. Usterzenie w kształcie odwróconej litery „V” (motylkowe, odwrotne) umieszczono za skrzydłami, zawieszone na dwóch belkach ogonowych wychodzących ze skrzydeł. Aparat ma stałe podwozie. Został on po raz pierwszy oblatany 22 października 2022 r., ale jego dopracowywanie trwało bardzo długo. Szczególnie dlatego, że wojsko nie było specjalnie zainteresowane tym aparatem, mając podobne, nieco większe TB-2 Bayraktar, które w pierwszym roku wojny odnosiły spore sukcesy prowadząc rozpoznanie ugrupowania wojsk rosyjskich, kierując ogniem artylerii i wykonując ataki na rosyjskie wojska uzbrojeniem kierowanym.
Później jednak zdecydowano, że ten aparat o długości 4,4 m, rozpiętości skrzydeł 6,7 m, masie startowej w zakresie 250-300 kg, jest wystarczająco tani w produkcji, że można używać go jako jednorazowy aparat szturmowy, zwany potocznie „dronem kamikaze”, który przenosi głowicę bojową o masie do 70 kg, z czego ponad 40 kg może stanowić materiał wybuchowy. W ten sposób aparat miał siłę rażenia 100-kilogramowej bomby lotniczej. Dzięki temu, że miał teraz lecieć w jedną stronę na wysokości 2000-4000 m (maksymalnie do 5000 m), dzięki czemu lecąc z prędkością 180-220 km/h uzyskiwał on zasięg nawet do 1000 km. Cały aparat wykonano z jak najtańszych materiałów, ale lekkich i dysponujących odpowiednią wytrzymałością. Głównie wykonano go z użyciem włókna szklanego wzmocnionego metalową siatką z użyciem głowicy epoksydowej, ale niektóre elementy wykonano po prostu ze wzmocnionej wręgami sklejki. Napęd aparatu stanowi kopia niemieckiego silnika tłokowego Hirth F-23 o mocy 50 KM.
Najdroższym elementem jest, poza samą głowicą bojową, układ nawigacyjny złożony z bezwładnościowego układu nawigacyjnego oraz odpornego na zakłócenia odbiornika GPS, a także procesora zliczającego drogę. Drugim elementem systemu awioniki jest dość prosty autopilot, który korzysta też z pomiaru prędkości i wysokości za pomocą przelicznika danych aerodynamicznych, dlatego aparat ma dyszę do pomiaru ciśnień powietrza oraz dajnik kątów natarcia. Mimo tego wyposażenia, cały aparat kosztuje tylko 200 000 dolarów, co pozwala na jego relatywnie masową produkcję. Teraz, kiedy została ona rozwinięta, cena jeszcze bardziej spadła. Za profesjonalny pocisk skrzydlaty o podobnym zasięgu trzeba zapłacić co najmniej dziesięć razy tyle. Co prawda profesjonalny pocisk skrzydlaty ma większą szansę na przeniknięcie systemu obrony powietrznej, ale koszt drona jest wystarczająco niski, by uzyskać za te same pieniądze większy efekt.
Pierwsze bojowe użycie aparatów An-196 Liutij miało miejsce 28 sierpnia 2023 r., a celem była baza morska w Pierewalnym. Po serii ataków na cele na Krymie, przyszła kolej na dalej położone cele w Rosji. W ciągu 2024 r. Liutij atakowały już wszelkie obiekty w Rosji, w tym głównie rafinerie ropy naftowej i składy paliw, odnosząc spore sukcesy. Aparat ma małe echo radarowe, w związku z czym jego zestrzelenia trafiają się dość rzadko, częściej zakłócany jest ich system nawigacyjny. W 2025 r. Liutij ponownie wykonywały wiele ataków, a ostatni miał miejsce kilka dni temu, kiedy to zaatakowano Zakłady Radiowe „Signał” w Stawropolu (Kraj Stawropolski), który produkuje sprzęt walki radioelektronicznej i radary oraz inne wyposażenie radiotechniczne dla wojsk rosyjskich.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
Problem zwalczania małych bezpilotowych aparatów latających zaczyna być coraz bardziej poważny, jako że bezpilotowce w wojnie ukraińsko-rosyjskiej odpowiadają obecnie (dane za maj 2025 r.) za ponad 49 % strat osobowych, podczas gdy artyleria zadaje nieco ponad 20 %, a broń strzelecka – nieco ponad 15 %. Reszta strat bojowych to ogień czołgów, miny i inne.
Zwalczanie wszystkich małych dronów nie jest właściwie możliwe, dlatego tak ważna jest ochrona bierna: maskowanie, lisie nory, siatki antydronowe. Właściwie główną bronią do zwalczania małych dronów jest tzw. shotgun, czyli powtarzalna broń strzelająca śrutem. Strzał w stronę małego drona powoduje „sianie” małymi kulkami śrutu w pewnym promieniu, przez co szansa na jego trafienie jest bardzo duża. Oczywiście dla zestrzelenia drona wprawny strzelec musi oddać kilka strzałów, a nawet to nie gwarantuje trafienia.
Są jednak miejsca w ugrupowaniu wojsk, które muszą być szczególnie bronione. Na przykład stanowiska dowodzenia, batalionów, pułków, brygad, ale także składy amunicji w promieniu zasięgu małych dronów czyli na głębokość do 15 km. Właśnie do tego celu firma Nowa Labs ulokowana w Moskwie opracowała specjalny aparat Mołot. Sam dron waży 3,2 kg z kontenerem transportowym i 2,6 kg sam aparat. Ma napęd elektryczny i bardzo prostą, tanią głowicę pracującą w podczerwieni pozwalającą na samonaprowadzanie się na cel. Jego wadą jest niewielki zasięg, drony typu samolotowego o rozpiętości skrzydeł 2 m mogą być zwalczane z odległości 500 m na wysokości do 200 m. Natomiast promień działania w zwalczania małych aparatów quadrocopter o średnicy ramion 30-70 cm (Mavic, Autel, DJI Phantom) wynosi 200 m na wysokości do 200 m. Aparat Mołot jest w stanie rozwinąć prędkość do 215 km/h (60 m/s) po rozpędzeniu się. Jego główną wadą jest mały zasięg. Jednakże rekompensuje to bardzo mała cena, choć i tak można kupować go w ilościach wystarczających do ochrony najważniejszych obiektów pola walki.
Z kolei rosyjska firma OOO „Red Line” z Moskwy zaproponowała inne rozwiązanie. Opracowano tu drona Wogan-9SP, który wszedł do uzbrojenia pomocniczych jednostek przeciwlotniczych obrony ważnych obiektów w Rosji, do obrony przed dronami dalekiego zasięgu. Ukraińskie aparaty dalekiego zasięgu typu samolotowego systematycznie atakują ważne rosyjskie obiekty, w tym lotniska, rafinerie ropy naftowej, zakłady przemysłu zbrojeniowego, itp. Nie wszystkich da się bronić metodami tradycyjnymi, ponieważ ilość dostępnych systemów przeciwlotniczych jest dalece niewystarczająca. Ponadto koszt popularnej rakiety przeciwlotniczej małego zasięgu 57E36 kompleksu 96K6 Pancyr-S1 to ponad sto tysięcy dolarów, choć oczywiście Pancyr może też zwalczać nadlatujące aparaty ogniem z działek. Nie ma jednak ani odpowiedniej ilości tych kosztownych systemów, ani wyszkolonych ich operatorów, więc większość z nich broni albo Moskwy, albo wojsk w strefie działań bojowych w Ukrainie. Zaproponowany aparat Wogan-9SP obecnie jest kierowany radiokomendowo, na podstawie obrazu przesyłanego z kamery aparatu do operatora. W takiej postaci aparat przechodził próby w sierpniu 2024 r. Z operatorem współpracuje niewielka stacja radiolokacyjna ostrzegająca przed nadlatującymi aparatami bezpilotowymi wroga. Docelowo operator ma mieć do dyspozycji podświetlacz laserowy umożliwiający wskazanie celu światłem lasera, a Wogan-9SP ma się na niego naprowadzać półaktywnie, prowadzi się też prace nad automatycznym wypracowaniem komend kierowania przez współpracującą małą stację radiolokacyjną, operator jedynie uaktywniał by głowicę bojową Wogana. Zasięg Wogan-9SP sięga 5-7 km na wysokości do 3000-3500 m, jest więc on całkiem zadowalający do zestrzeliwania dronów dalekiego zasięgu przed trafieniem w cel. Start niewielkiego drona przechwytującego następuje z niewielkiej wyrzutni, dalej Wogan-9SP leci napędzany czterema silniczkami elektrycznymi, osiągając prędkość do 200 km/h (docelowo ma rozwijać 250 km/h).
Opracowano też inne konstrukcję relatywnie prostych i tanich dronów przechwytujących. Jest to przypuszczalnie sposób na zwalczanie bezpilotowców przeciwnika bardzo niewielkim kosztem, bowiem obecnie główną masowo stosowanych dronów w wojnie ukraińskiej jest ich bardzo niewielki koszt, co właśnie pozwala na tak bardzo masowe ich stosowanie.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
Nowy szef ukraińskich Wojsk Bezpilotowych Systemów Latających, mjr Robert „Madziar” Browdi, opracował specjalną tabelę oceny operatorów dronów, która motywuje jednostki dronowe.
Mjr Robert „Madziar” Browdi był przed wojną ekonomistą, który ukończył Uniwersytet Użgorodzki w Użgorodzie, czyli mieście z którego pochodził, na południowym Zakarpaciu. Wywodzący się z węgierskiej mniejszości w Ukrainie „Madziar”, jaki pseudonim sobie obrał, był przed wojną niezwykle skutecznym biznesmenem działającym w branży budowlanej, a następnie rolnej – zajmował się eksportem zboża. 7 lutego 2022 r., w obliczu rosyjskiej agresji, wstąpił do Wojsk Obrony Terytorialnej, zostając dowódcą plutonu w 206. Batalionie OT wystawionym przez 241. Brygadę OT (kijowską). Sam batalion jednak włączono w skład 28. Brygady Zmechanizowanej im. Ricarow Zimowogo Pochodu. Jako dowódca plutonu piechoty walczył pod Kijowem, w Buczy i Irpieniu. W tym czasie zaczął on myśleć, że można zrobić więcej wykorzystując drony. Ukraińskie wojska samorzutnie zaczęły kupować na Aliexpress relatywnie tanie drony DJI Mavic, które używano do rozpoznania i obserwacji pola walki, a nawet do korygowania ognia artylerii. „Madziar” za zgodą dowództwa sformował grupę wyposażoną nie tylko w drony rozpoznawcze, ale też w tzw. bombodrony, zrzucające ładunki bojowe na wojska przeciwnika. Tak powstała Grupa „Ptaki Madziara”. W czasie walk o Bachmut od grudnia 2022 r. grupa ta stała się bardzo popularna, a sam Robert Browdi awansował na kolejne stopnie wojskowe, a grupa w 2023 r. stała się kompanią systemów bezpilotowych. Kiedy jego grupę przekształcono w 414. Batalion Powietrznych Systemów Bezpilotowych w styczniu 2024 r., „Madziar” był już kapitanem. W czerwcu 2024 r. batalion rozwinięto w 414. Pułk Powietrznych Bezpilotowych Systemów Latających, a w grudniu 2024 r. pułk przeformowano w brygadę dowodzoną przez mjra Browdi. W 2025 r., wyróżniony najwyższym odznaczeniem Bohatera Ukrainy, mjr Browdi został wyznaczony na szefa Wojsk Bezpilotowych Systemów Latających Ukrainy, którą funkcję pełni do dziś.
Na tym stanowisku opracował on tabelę w myśl której oceniani są operatorzy dronów z poszczególnych jednostek, a suma tych punktów to ocena całej jednostki. W ten sposób układany jest ranking jednostek pod względem efektywności, dzięki czemu wiadomo, które jednostki trzeba kierować do walki na głównych kierunkach, a które na mniej wymagających. Oczywiście operatorzy z największą liczbą punktów otrzymują premie i awanse, a ponadto mogą być skierowani do służby w ośrodkach szkolenia by przekazać swoje umiejętności innym, co zwiększa ich szanse na przetrwanie. Co najważniejsze z punktu widzenia dowódców jednostek, punkty wymienia się na drony, kupowane w centralnym systemie pozyskiwania bezpilotowców. Im więcej punktów, tym można dostać lepsze aparaty bezpilotowe, które kosztują więcej punktów, można też mieć ich więcej. Dodatkowo poszczególne brygady, pułki i bataliony organizują zbiórki publiczne, za które sami kupują sobie odpowiednie systemy bezpośrednio od firm które je produkują, albo kupują części, z których warsztaty jednostek sami składają sobie odpowiednie aparaty, według własnego pomysłu.
Sama tabela motywacji też jest bardzo ciekawa. Najwyżej punktowane są trafienia w operatorów dronów. Dlaczego? Ponieważ drony FPV stały się głównym środkiem uderzeniowym w Ukrainie. Odpowiadają one za 49 % strat osobowych (straty za maj 2025 r.). Artyleria powoduje 13,6 % strat, broń strzelecka 11,5 %, broń na pojazdach pancernych (czołgi, bojowe wozy piechoty – też 11,5 % strat, miny – 6,2 %, bomby kierowane zrzucane z samolotów – 3,7 % strat, amunicja krążąca (głównie Lancety) – 3,3 % strat, inne środki bojowe – 1,2 %. Dlatego właśnie eliminowanie wyszkolonych operatorów dronów przeciwnika jest wysoko na liście priorytetów. Za zabicie operatora drona jest 25 punktów, a za zranienie (czasowa eliminacja) – 12 punktów. Na drugim miejscu są żołnierze, za zabicie każdego jest 12 punktów, a za zranienie 8. Za zniszczenie czołgu jest 8 punktów, a za uszkodzenie – 6. Za zniszczoną wieloprowadnicową wyrzutnię rakietową jest 10 punktów, a za uszkodzenie – 8. Za zniszczenie systemu obrony przeciwlotniczej jest 6 punktów, a za uszkodzenie – 4. Dalszych punktów nie ujawniono, ale widać z tego, jakie są priorytety ukraińskiego wojska.
Dla przykładu, dron FPV kosztuje 1,5 punkta, a nocny z kamerą termowizyjną – 4,5 punkta. Prosty obserwacyjny dron „Mołnia” (drony rozpoznawcze, poza obserwacją pola walki, dokumentują też ataki dronów uderzeniowych, a filmy z nich są podstawą do przyznawania punktów) – kosztuje 0,8 punktu. Dobry dron uderzeniowy „Saker Hunter” kosztuje 9,5 punktu, a duży bombodron „Vampire” – 43 punkty.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
Rosyjska firma ZALA Aero Group z Iżewska, która podobnie jak kilka innych firm z Iżewska produkujące bezpilotowe aparaty latające należy do koncernu „Kałasznikow”, zaoferowała duet złożony z aparatu rozpoznawczego Zala Z-16 i amunicji krążącej Zala Lancet, przeznaczonego dla jednostek dronowych w piechocie oraz samodzielnych.
Wojna w Ukrainie pokazuje, że istnieje wiele obiektów pola walki, jakie dość często zmieniają swoje położenie. Takie obiekty trzeba zwalczać natychmiast po wykryciu, dlatego współpraca latającego aparatu rozpoznawczego z bezpilotowcem uderzeniowym. Jednym z głównych ograniczeń jest to, że większość bezpilotowych aparatów uderzeniowych (amunicja krążąa) ma ograniczoną długotrwałość lotu, więc ich start musi następować dopiero wtedy, kiedy zostanie wykryty cel. W tym przypadku wykorzystuje się fakt, że amunicja krążąca typu Lancet ma relatywnie dużą prędkość lotu, czyli odległość 30 km jest w stanie pokonać w czasie około 10 minut. W tym czasie aparat rozpoznawczy obserwuje cel nawet jeśli się on przemieszcza i wskazuje go do ataku.
Ktoś mógłby zapytać, a po co w ogóle stosować aparat rozpoznawczy, skoro sam Lancet dysponuje kamerą pozwalającą mu na poszukiwanie obiektów do zaatakowania. Problem polega jednak na tym, że Lancet jak już wystartuje, to już nie może wrócić, musi zaatakować jakikolwiek cel. Natomiast aparat Zala Z-16 (421-16) służy do wielokrotnego użytku, przynajmniej do czasu aż nie zostanie zestrzelony. Może więc latać i poszukiwać celów, a jak znajdzie coś godnego zaatakowania, dopiero wtedy wysyła się amunicję krążącą typu Lancet dyżurującą na ziemi, bowiem ta jest jednorazowego użytku.
Wspomniany duet jest już używany w wojnie w Ukrainie i Rosjanie chwalą się, że odnosi on większe sukcesy, niż oba systemy stosowane oddzielnie. Niestety nie ma wiarygodnych informacji o ich realnej skuteczności, ale Rosjanie są raczej zadowoleni z osiągniętych rezultatów.
Obecnie używaną wersją Zala Z-16 jest Zala T-16, mająca rozpiętość skrzydła 1,68 m i masę 12 kg. Podobnie jak kilka podobnych aparatów tej klasy, został zbudowany w układzie latającego skrzydła, by maksymalnie zmniejszyć masę. Napęd w postaci silnika spalinowego ze śmigłem pchającym zapewnia uzyskanie długotrwałości lotu ponad 4 godziny, a w wersji ZALA T-16-5G ma napęd hybrydowy spalinowo-elektryczny, dzięki czemu długotrwałość lotu wzrasta do 8 godzin (wg producenta nawet do 12 godzin). Kamerę telewizyjną lub termowizyjną sterowaną w pewnym zakresie przedniej półsfery umieszczono w miniaturowej głowicy z przodu skrzydła. Może ona przyjmować położenie skośne do przodu lub pionowe. Szerokopasmowe łącze pozwala na przesył danych z aparatu na odległość ok. 70 km z wykorzystaniem retransmisji łączności za pomocą aparatu latającego nad własnym terytorium. Maksymalna wysokość lotu aparatu to 3000 m, a zakres prędkości lotu to 130-200 km/h. Start bezpilotowca Zala T-16 następuje z lin gumowych, a lądowanie na spadochronie. W pierwotnej postaci Z-16 podstawą układu nawigacyjnego był odbiornik GPS lub Glonass, ale system ten jest w Ukrainie skutecznie zakłócany. Dlatego w najnowszych wersjach T-16 i T-16-5G podstawą nawigacji jest metoda telemetryczna (namiar na sygnał transmitowany z aparatu z dwóch różnych dronów do retransmisji).
Drugim elementem systemu jest amunicja krążąca Zala Lancet. Z kolei ten system uderzeniowy występuje w dwóch wersjach. Izdielie 51 i Izdielie 52 (wyrób 51 i 52). Pierwszy z aparatów waży ok. 5 kg, ma krzyżowe skrzydła i usterzenie w układzie litery „X”. Napęd w postaci silnika elektrycznego znajduje się z tyłu, zaś w przedniej części kadłuba umieszczono kamerę do obserwacji i do naprowadzania aparatu na cel. Aparat ma długotrwałość lotu 40 minut, co zapewnia lot na odległość do 50 km z prędkością około 90 km/h . Warunkiem skutecznego użycia Izdielie 51 jest poprawne funkcjonowanie łączności, tak by obraz z aparatu mógł być transmitowany do operatora, realizującego sam atak. Druga wersja Izdielie 52 jest nieco mniejsza, ma masę ok. 3 kg i długotrwałość lotu 30 minut, przy zasięgu do 30 km. Wersję tą opracowano ze względu na potrzeby pola walki na którym wiele obiektów zwalcza się na mniejszej odległości, a tych mniejszych i lżejszych aparatów można zabrać więcej, całość systemu transportowana jest lekkim samochodem półciężarowym.
Użycie duetów rozpoznawczo-uderzeniowych pozwala Rosjanom efektywniej korzystać z droższej, ale efektywniejszej amunicji krążącej takiej jak Lancet. Z kolei w Ukrainie dość skutecznie używa się podobnych duetów, na przykład produkowanych w Polsce w firmie WB Electronics aparatów FlyEye (rozpoznawczych) i Warmate (amunicji krążącej). Warto i w Polsce pomyśleć o takiej taktyce.
Michał Fiszer, współpraca Jacek Fiszer
Samolot F-35 we wszystkich swoich odmianach został zaprojektowany by penetrować nieprzyjacielską przestrzeń powietrzną. Izraelskie F-35I Nadir, dysponujące nieco innym, dostosowanym do regionu wyposażeniem, skutecznie wlatywały w syryjską, a nawet na pewną odległość w irańską przestrzeń powietrzną. Ale strefy antydostępowe to całkiem inna sprawa.
Przestrzeń powietrzna Syrii nie była bardzo silnie broniona. Zarówno sieć radiolokacyjna, jak i naziemna obrona przeciwlotnicza składała się z systemów starszej generacji o zdecydowanie mniejszych możliwościach bojowych. Także syryjskie myśliwce nie były też pierwszej młodości. Dlatego trudnowykrywalny myśliwiec mógł się w tej przestrzeni poruszać bez trudu.
Rosjanie jednak pokazali w Ukrainie, że potrafią stworzyć typową strefę antydostępową. Składa się ona z wyjątkowo gęstej, wielowarstwowej obrony przeciwlotniczej oraz stref dyżurowania myśliwców w powietrzu, co razem tworzy obszar nie do przebycia nawet przez samolot trudnowykrywalny. Taki samolot bowiem jest jednak widziany przez radary systemów przeciwlotniczych choć ze znacznie zredukowanej odległości. Jeśli rozmieści się je odpowiednio gęsto, to widzą one samolot trudnowykrywalny na całej trasie jego lotu. Dlatego F-35 nie może wchodzić nad terytorium nieprzyjaciela bezkarnie.
Częściowym rozwiązaniem problemu są pociski typu stand-off, czyli pozwalające na atak z dużej odległości, ale typowe uzbrojenie F-35A czyli bomby szybujące GBU-39 Small Diameter Bomb, oraz ich najnowsza wersja GBU-53/B StormBreaker mają w oryginalnej postaci zasięg szybowania do 110 km, ale w locie na wysokości 10 000 m, gdzie możliwy atak pocisków systemu przeciwlotniczego S-400 Triumf w odniesieniu do F-35A jest niewiele mniejszy, przynajmniej wg rosyjskich źródeł, a Rosjanie mieli okazję do namierzania izraelskich F-35I Nadir swoim systemem S-400 rozmieszczonym w Syrii. Mówi się o zastosowaniu na GBU-53/B StormBreaker przyśpieszacza rakietowego podobnego do tego stosowanego na lądowej wersji tego uzbrojenia GLSDB, by uzyskać co najmniej 150 km z wysokości 7000 m, ale to kwestia przyszłości.
Rozwiązaniem mogą być natomiast towarzyszące F-35A bezpilotowe systemy opracowane w ramach programu „Loyal Wingman”. Jest to system bezpilotowy kierowany z myśliwca, ale na wpół autonomiczny, dzięki wykorzystaniu sztucznej inteligencji. Obecnie wybrano do współpracy z F-35 aparat bezpilotowy Kratos XQ-58 Valkyrie, zaś w Australii stosuje się alternatywne rozwiązanie w postaci aparatu Boeing MQ-28 Ghost Bat. Oba są dość podobne, a ich zadaniem jest prowadzić rozpoznanie na rzecz myśliwca oraz zakłócanie w razie potrzeby. Głównie chodzi o to, że wlot aparatów, które same mają własności trudnej wykrywalności, ale w strefie antydostępowej zostaną jednak wykryte, powoduje uaktywnienie się różnych środków przeciwlotniczych, które oczywiście są wykryte i zlokalizowane przez lecący z tyłu F-35, wyposażony w doskonały system ostrzegania przed opromieniowaniem, stanowiący część systemu samoobrony ASQ-239 Barracuda. Przy dobrej widzialności na wykryty system mogą być skierowane kamery systemu AAQ-40 EOTS, który przy dobrej widzialności pokaże obserwowany system przeciwlotniczy z odległości nawet 50 km i więcej. Chodzi tu oczywiście o te zestawy, których zasięg rażenia jest wyraźnie mniejszy od owych 50 km, takich jak na przykład Pancyr S-1. Jeśli chodzi o przeciwlotnicze zestawy rakietowe o większym zasięgu, takie jak S-400 Triumf czy S-350 Witiaź, to konieczny będzie atak wykonany przez sam towarzyszący F-35 bezpilotowiec, co zresztą przewidziano w ramach jego zadań. Jego sygnatura radarowa jest mniejsza od samolotu F-35, może on więc podejść wyraźnie bliżej do zwalczanego systemu bez obawy zestrzelenia. Jakie zaś uzbrojenie będzie przenosił aparat to jeszcze nie wiadomo.
Najbardziej zaawansowana we wprowadzaniu systemu Loyal Wingman jest Piechota Morska USA. To na jej zamówienie powstaje wersja XQ-58B, która będzie zdolna do wykonywania tzw. ataku elektronicznego, czyli do obezwładniania za pomocą zakłóceń wszelkich systemów elektronicznych, ale też odmiana ta będzie służyła jako dedykowana platforma SEAD, czyli przełamywania obrony powietrznej poprzez niszczenie przeciwlotniczych systemów rakietowych. Ponadto US Marine Corps podjęła program Penetrating Affordable Autonomous Collaborative Killer (PAACK-P), kładąc nacisk na możliwości uderzeniowe XQ-58.
W tym wszystkim ważne jest też, żeby Polska również zakupiła aparaty bezpilotowe programu Loyal Wingman. MON planuje taki zakup. Program F-35A nosi nazwę Harpia, zaś program pozyskania bezpilotowców – Harpii Szpon.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
W wojnie w Ukrainie obie strony atakują się coraz doskonalszymi bezpilotowcami uderzeniowymi o cechach pocisków manewrujących, ale o wiele od nich tańszymi, co gwarantuje masowość ich użycia.
Pretekstem do napisania tego tekstu stało się ogłoszenie przez Rosjan zakończenie opracowania najnowszego bezpilotowego aparatu latającego Gerań 3. Przypomnijmy, że Gerań 1 i Gerań 2, oba w układzie delta bez usterzenia poziomego napędzane silnikami tłokowymi, to licencyjne rosyjskie wersje irańskich aparatów Shahed 131 i Shahed 136. Do chwili obecnej użyto ich tysiące przeciwko celom w Ukrainie. Mimo małej prędkości rzędu 200 km/h i dość prymitywnej konstrukcji z szerokim wykorzystaniem nieskomplikowanych materiałów, w tym sklejki sosnowej.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Istnieją bowiem pociski manewrujące oraz tzw. bezpilotowce uderzeniowe, zwane przez dziennikarzy „dronami-kamikaze”. Jaka jest między nimi różnica? Głównie polega ona na tym, że pociski manewrujące dotąd wytwarzane przez czołowe firmy zbrojeniowe były skomplikowanymi i kosztownymi konstrukcjami o wysokich osiągach oraz z zaawansowanymi technicznie, precyzyjnymi, odpornymi na zakłócenia układami kierowania. Poruszają się one na bardzo małej wysokości z dużą prędkością poddźwiękową, trafiając w cel z dużą precyzją. Jest to broń efektywna, o wysokim prawdopodobieństwie przeniknięcia obrony przeciwlotniczej i trafienia w cel, ale jednocześnie bardzo kosztowna.
Dla odmiany uderzeniowe bezpilotowe aparaty latające wykonuje się według zupełnie innej filozofii. Mają one tanie płatowce, niezbyt kosztowne napędy i najprostszy z możliwych system kierowania oraz prostego autopilota. Co prawda nie mają takiej zdolności do penetracji wrogiej obrony powietrznej jak te pociski manewrujące kupowane za milion dolarów sztuka bądź drożej. Tanie bezpilotowce uderzeniowe można kupować i produkować masowo, a co za tym idzie – można ich używać do zmasowanych ataków, powodując efekt „zatkania” obrony przeciwlotniczej przeciwnika.
Rosjanie ostatnio zademonstrowali nową wersję swoich dronów Gerań 1 i Gerań 2. Te ostatnie są najpopularniejsze i ich zasięg sięga 800-1000 km, zaś głowica bojowa to 50 kg, z czego połowa to materiał wybuchowy. Nowa wersja nazywa się Gerań 3 i różni się zastosowaniem silnika odrzutowego. Nie jest to skomplikowana, kosztowna konstrukcja, ale zwiększa prędkość przelotową aparatu z 200 km/h do 600 km/h bez spadku zasięgu, co już poprawia możliwość przenikania przez system obrony powietrznej.
Rosjanie atakują głównie infrastrukturę energetyczną Ukrainy, chcąc wywołać załamanie się morale ludności, wspierając tym samym główny cel wojny: doprowadzić do przemęczenia wojną, apatii i rozkładu państwa ukraińskiego wywołanego chęcią powrotu do normalnego życia, choćby w państwie rządzonym przez prorosyjskie władze. W ten sposób Rosjanie będą mogli panować nad Ukrainą bez konieczności zużywania dużych sił na okupację krnąbrnego kraju. Temu właśnie służy cała wojna na wyniszczenie. Okresowo rosyjskie drony szturmowe atakują osiedla mieszkalne, by terroryzować ludność cywilną. Ma to oczywiście służyć temu samemu celowi.
W wojnie na wyniszczenie jaką prowadzą Rosjanie nie prowadzi się głębokich operacji, szybkich manewrów, przełamań obrony i głębokich zagonów pancernych. Zamiast tego nieustannie wysyła się do szturmu niewielkie grupy żołnierzy, którzy wywierają na ukraińskich obrońców nieustanną presję, zadając im straty i wyczerpując psychicznie i fizycznie. Z kolei ataki na infrastrukturę energetyczną wywołują wielkie utrudnienia w funkcjonowaniu ukraińskiego państwa i ludności. Ludzie żyją w ciągłym strachu przed atakiem, a ciągłe nocne alarmy przeciwlotnicze zmuszają ludzi do biegania do schronów i pozbawiają snu. Jak długo można to wytrzymać? Gdzieś leży kres ludzkich możliwości i jeśli nic się nie zmieni, to Rosjanie mają szansę osiągnąć swój cel.
W tych działaniach drony odgrywają bardzo ważną rolę, przyśpieszając proces upadku państwa z powodu wyczerpania. Z kolei ukraińskie drony dalekiego zasięgu działają zupełnie inaczej, ale o tym przy kolejnej okazji.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
By lepiej zorganizować działania swoich bezpilotowców, które w Ukrainie odgrywają niesamowitą rolę, której się nikt nie spodziewał. W istocie stanowią one czwartą siłę ogniową, po artylerii lufowej, artylerii rakietowej oraz lotnictwie.
Do początków zeszłego roku ukraińskie jednostki dronowe były tworzone samorzutnie. W znacznym stopniu była to inicjatywa oddolna, łącznie z zakupem bezpilotowców, które dokonywano ze zbiórek poszczególnych brygad piechoty walczących w Ukrainie. Użycie aparatów nie było scentralizowane, każdy pododdział starał się mieć własne zespoły droniarzy, którzy mieli wspierać jego działania. Najczęściej takie zespoły pojawiały się przy dowództwach kompanii, najpierw w formie niezorganizowanej, by później tworzyć formalne plutony dronowe. Te plutony miały dość dużą swobodę działania, choć jednocześnie dowódcy traktowali je jako swoje „oczy i uszy”, polecając przeprowadzenie obserwacji określonego terenu, a szczególnie przed przeprowadzeniem natarcia, kontrataku lub przy odpieraniu ataku Rosjan. W końcu każdy dowódca doceniał zalety posiadania szybkiej i dokładnej informacji o obrazie pola walki, których bezbłędnie dostarczały drony typu quadrocopter. Są to aparaty stabilne, relatywnie łatwe w obsłudze, niewielkie co bardzo utrudnia ich zestrzelenie. Główną ich wadą jest mały zasięg i podatność na zakłócenia oraz fakt, że operator musi przebywać bardzo blisko linii frontu. A Rosjanie prowadzą prawdziwe polowania na operatorów, ostrzeliwuje ich nawet artyleria, wypatrują ich snajperzy.
To, co powstało obecnie to samodzielne kompanie dronowe dla każdej brygady oraz samodzielne bataliony dla poszczególnych dowództw kierunków operacyjnych. W Ukrainie istnieje jedenaście takich kierunków: kurski, charkowski, kupiański, łymański, siwierski, kramatorski, torecki, pokrowski, nowopaliwski, wremiński, orechowski. Tu warto dodać, że obecnie najcięższe walki toczą się w rejonie Torećka (kierunek torecki), Pokrowska (kierunek pokrowski), na zachód od Kurachowe (kierunek nowopaliwski), pod Wełyką Nowosiłką (kierunek wremiński). Ponieważ każdy z owych kierunków ma do swojej dyspozycji dwa takie bataliony dronowe, a ponadto dwa kolejne takie bataliony sformowano na potrzeby odwodu naczelnego dowództwa.
Skład takiego w pełni zmotoryzowanego batalionu wygląda następująco:
– dowództwo i komórka łączności
– kompania rozpoznawcza z 12 zespołami dronów różnych typów, w tym nie tylko quadrocopterów ale i większych aparatów taktycznych typu „samolotowego”, takich jak polskie FlyEye;
– kompania samolotowych dronów uderzeniowych (14 zespołów), która jest uzbrojona w bardziej profesjonalną amunicję krążącą produkcji rodzimej lub pochodzącą z dostaw zachodnich (polskie Warmate, amerykańskie Switchblade);
– kompania wirnikowych dronów uderzeniowych (18 zespołów) która jest wyposażona w popularne aparaty pochodzenia częściowo komercyjnego, zakupionego przez platformy zakupowe i zmodyfikowanego pod kątem użycia na ukraińskim polu walki, ale też aparatów specjalnie produkowanych przez liczne rozproszone ukraińskie firmy. Te aparaty są produkowane tysiącami, ale ich zużycie (są jednorazowe) jak wiadomo też jest wielkie;
– warsztat remontowy który ma za zadanie naprawiać aparaty różnych typów, ale też sprawdzać dostarczone pod kątem nie przesyłania przez ich systemy pozycji operatora (te funkcje są odłączone) oraz w razie potrzeby wprowadzając inne modyfikacje uodparniające aparaty na zakłócenia;
– pluton ładowania akumulatorów;
– grupa medyczna z zespołami ewakuacji medycznej, jako że straty wśród „droniarzy” wcale nie są wiele mniejsze od strat w piechocie.
Jak widać te bataliony zostały skomponowane optymalnie pod kątem zarówno prowadzenia rozpoznania (na rzecz dowództwa do którego na poziomie taktycznym są przydzielone, ale także głównie na własną rzecz, by poszukiwać i wskazywać cele do ataków). Kompania samolotowych dronów uderzeniowych z reguły działa na głębokość 10-30 km od przedniego skraju wojsk wroga, albo niekiedy dalej. Natomiast wirnikowych dronów uderzeniowych atakuje od przedniego skraju własnych wojsk na głębokość 10-12 km w głąb terenów nieprzyjaciela. Ze względu na tempo dostaw oraz wymagania pola walki ustanowiono nieprzekraczalną normę zużycia dronów uderzeniowych: 115 „dziennych” (bez termowizji) i 25 „nocnych” (z kamerą termowizyjną). Każdy batalion otrzymuje tygodniowo 200-400 nowych dronów uderzeniowych jednorazowego użytku oraz kilka aparatów rozpoznawczych jako uzupełnienie strat.
Powyższe dane znamy ze źródeł rosyjskojęzycznych, bowiem Rosjanie zamierzają skopiować powyższą organizację. Jeśli chodzi o kompanie przydzielane do brygad to mają one podobną organizację, ale wszystko jest o szczebel niżej.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
Część II – aparaty konstrukcji firmy UAVTEK
Poza importowanymi nowymi aparatami latającymi, Ukraina zaczęła też stosować aparaty własnej konstrukcji. Jest to ten obszar produkcji zbrojeniowej, który Ukraina rozwinęła na wyjątkowo szeroką skalę.
Ponieważ pole walki zostało nasycone na wpół komercyjnymi prostymi aparatami do obserwacji, do zrzucania niewielkich ładunków bojowych (pocisków z moździerza lub granatów z wyrzutni RPG, albo też improwizowanych ładunków wykonanych w warunkach polowych), zaczęto też poszukiwać nowych typów aparatów rozpoznawczych, przeznaczonych do poszukiwania celów do ataków na większą odległość od linii frontu oraz do obserwacji ruchów wojsk rosyjskich, by móc odpowiednio zaplanować własne działania.
Uwagę ukraińskich wojsk zwróciła mało znana brytyjska firma wysokotechnologiczna UAVTEK Ltd mieszcząca się w małym miasteczku Cheltenham w środkowej Anglii. Powstała w 2016 r. firma od 2020 r. jest obecna na rynku coraz bardziej zaawansowanych bezpilotowych aparatów latających.
Głównym jej produktem, który zainteresowała się Ukraina jest aparat Babka przeznaczony do prowadzenia obserwacji pola walki na głębokość do 10 km za liniami przeciwnika (zasięg łączności bezpośredniej z krótkiej, łatwej do ukrycia anteny to 16 km). W przypadku zastosowania dużej wysokiej anteny można zwiększyć promień działania do ok. 55 km wciąż zachowując bezpośrednią łączność z lecącym aparatem. Pułapu lotu aparatu nigdzie się nie podaje, ale wszystko wskazuje na to, że wynosi on ok. 4000 m.
Babka ma klasyczny układ samolotowy wykonany z bardzo lekkich kompozytów, co sprawia, że masa własna płatowca to tylko 4 kg. Kiedy dołożymy baterię akumulatorową, najcięższy element wyposażenia, to otrzymamy masę własną aparatu 8 kg. Maksymalna masa startowa wynosi 11 kg, więc 3 kg pozostaje na wyposażenie misji – kamerę do obserwacji i system transmisji danych.
Aparat ma klasyczny układ samolotowy z prostym skrzydłem o obrysie prostokątnym i rozpiętości 2,3 m, dwułopatowym, składanym śmigłem do napędu w locie poziomym z przodu i usterzeniem z tyłu. Statecznik pionowy ma postać płyty która wychodzi z kadłuba do góry i drugiej wychodzącej do dołu, a statecznik poziomy został umieszczony na jego górnej powierzchni, czyli w układzie w literę „T”. Pod skrzydłami znajdują się równoległe do kadłuba wysięgniki, a na ich końcach umieszczono cztery poziome śmigła służące do pionowego startu i lądowania napędzane własnymi silniczkami. Przejście do lotu poziomego przy starcie następuje przez przechylenie do przodu i wykonanie w pierwszej fazie lotu poziomego na zasadzie „śmigłowcowej”, a następnie napięcie jest przełączane na silnik śmigła ciągnącego, który nadaje aparatowi prędkość poziomą, nawet do 120 km/h (prędkość przelotowa to 90 km/h). Z kolei przed przejściem do zawisu następuje uruchomienie silniczków od czterech śmigieł nośnych i wyłączeniu silnika ciągnącego. Wówczas aparat traci prędkość, siła nośna na skrzydle spada, ale w powietrzu utrzymuje go siła nośna czterech poziomych śmigiełek. Po to, śmigło ciągnące nie zostało uszkodzone, jest ono składane sprężynkami wzdłuż kadłuba. Aparat nie ma żadnego podwozia, przyziemia bowiem dość łagodnie, osiadając na kadłubie. Start natomiast następuje przez wypuszczenie z ręki. Samo pilotowanie to proces w pełni automatyczny, operator zadaje jedynie kurs, wysokość i prędkość lotu z laptopa serującego, aparat te komendy wykonuje sterując automatycznie.
Wyposażenie rozpoznawcze stanowi mała kamera telewizyjna z zoomem optycznym która może być wymieniona na kamerę termowizyjną. Łączność z aparatem jest szyfrowana za pomocą karty pamięci SD z oprogramowaniem szyfrującym. Aparat może przełączać się dwie różne częstotliwości kanału łączności, „uciekając” od zakłóceń nieprzyjaciela, ponadto oprogramowanie natomiast napisano tak, że nie zdradza on położenia miejsca startu, informacja ta jest wielokrotnie zaszyfrowana. Czas lotu Babka wynosi do 180 minut.
Obecnie Ukraina używa 10 aparatów tego typu, ale planuje się zakup większej ich ilości. Tego rodzaju aparaty są często kupowane dla poszczególnych brygad ukraińskich przez zbiórki ludzi śledzących strony internetowe poszczególnych brygad.
Poza aparatem Babka, Ukraińcy kupują też małe aparaty obserwacyjne firmy UAVTEK zbudowane w układzie quadrocoptera. Są to najczęściej aparaty Ares o masie 2,5 kg i taktycznym promieniu działania do 3-5 km w czasie do 40 minut oraz bardzo lekkim Bug o masie 0,25 kg i taktycznym promieniu działania do 2-3 km.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
Bądź na bieżąco z nowościami