Od pewnego czasu Huti bardzo skutecznie atakują amerykańskie jednostki morskie, a nawet cele w odległym o 1200 km Izraelu używając do tego uderzeniowych bezpilotowych aparatów latających. Do ataków na duży zasięg używają aparatów rodziny Sammad.
Huti w Jemenie to jedno z nielicznych w okolicy duże zgrupowanie ludności wyznające Islam odłamu szyickiego. Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie, dwa najsilniejsze państwa na Półwyspie Arabskim to państwa sunickie. Konflikt między oboma odłamami ma podłoże religijne, ale tak naprawdę chodzi o pewną dominację. Arabia Saudyjska, gdzie znajdują się dwa najświętsze miejsca Islamu, meczety w Mecce i Medynie, jest w świecie sunickim traktowana jako państwo przywódcze, z którego zdaniem się wszyscy liczą. Arabia Saudyjski i jego sojusznik Zjednoczone Emiraty Arabskie wspierają rząd w Adenie w Jemenie (oficjalna stolica Sana jest opanowana przez Huti). Lotnictwo saudyjskie atakuje obiekty wojskowe należące do Huti w ramach wsparcia jemeńskich władz centralnych, co oczywiście wywołuje chęć odwetu.
Atakowanie Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Izraela, a niekiedy też okrętów amerykańskich wspólnie ze skrzydlatymi pociskami przeciwokrętowymi dostarczonymi przez Iran o dość profesjonalnej konstrukcji typu Quds-2 na przykład. W tym ostatnim przypadku są one głównie używane do zwiększenia ilości celów do zwalczania. Kiedy amerykańskie okręty wystrzelą już sporą część zapasu swoich rakiet przeciwlotniczych, wtedy następuje atak za pomocą pocisków przeciwokrętowych. W ten sposób ostatnio doszło do kuriozalnego zdarzenia. Na lotniskowcu USS Harry S. Truman (CVN 75), na którymholowano specjalnym ciągnikiem samolot myśliwski F/A-18E Super Hornet z dywizjonu VFA-136 w hangarze, doszło do kuriozalnego zdarzenia. W trakcie wykonywania ostrego zwrotu w ramach uniku przed trafieniem pociskiem Huti obsługa traktora holującego samolot straciła nad nim panowanie i samolot wraz z ciągnikiem wypadł za burtę przez wrota podnośnika samolotów. W ten sposób doszło do utraty samolotu i ciągnika na skutek ataku Hutti.
Do atakowania celów na dużą odległość służą aparaty rodziny Sammad (zapisywane też Samad w uproszczeniu), nazwana na cześć zabitego przywódcy Huti. Cała grupa aparatów Sammad ma identyczny układ aerodynamiczny z długimi prostymi skrzydłami o dobrych własnościach szybowania, a zatem o dużej doskonałości aerodynamicznej co z kolei zapewnia bardzo dobry zasięg. Z tyłu znajduje się usterzenie motylkowe czyli w kształcie litery „V” zapewniające dobrą stateczność i sterowność przy zmniejszonym oporze aerodynamicznym. Za usterzeniem umieszczono tłokowy silnik pchający o mocy 13 KM. Stosowane są dwa typy, zapewne w zależności od ich dostępności, jako że są one pozyskiwane „na czarnym rynku”. Oba są oszczędnymi dwucylindrowymi silnikami dwusuwowymi, jeden to niemiecki 3W110i B2, a drugi to chiński DLE 170 o nieco większej mocy 17 KM. Ponieważ oba silniki mają relatywnie słabą moc, do startu jest stosowany dodatkowy prochowy przyśpieszacz startowy. Za to w locie poziomym te silniki mają bardzo niewielkie zużycie paliwa. Silniki te zapewniają prędkość 200-250 km/h, przy czym przelotowa do uzyskania maksymalnego zasięgu do ok. 1200 km. Aparat nie ma podwozia, bowiem w wersji rozpoznawczej opada on na spadochronie, zaś w pozostałych – nie wraca.
Wersja rozpoznawcza to nieco mniejszy Sammad 1 o rozpiętości skrzydeł ok. 3,5 m. Maksymalny zasięg autonomicznego rozpoznania to 500 km. Zdjęcia są wykonywane komercyjnym aparatem cyfrowym Nikkon D810. Przypuszczalnie istnieje możliwość przesyłania zdjęć w czasie lotu. Teoretycznie aparat bezpilotowy Sammad jest wytwarzany przez Huti w Jemenie, ale zidentyfikowane jego komponenty pochodzą z Iranu. Druga wersja to odmiana uderzeniowa dostosowana do ataków na cele naziemne nazywana Sammad 2 o zasięgu 1200 km przy rozpiętości skrzydeł ok. 4,5 m. Ładunek bojowy wynosi 18 kg materiału wybuchowego. Elektronika aparatu nie jest dokładnie znana. Trzecia wersja Sammad 3 ma na grzbiecie dodatkowy zbiornik paliwa pozwalający na uzyskanie zasięgu 1800 km. Z użyciem tej rodziny aparatów dokonano kilkunastu udanych ataków na cele w Arabii Saudyjskiej, w ZEA, Izraelu, a nawet w Iraku.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
Od pewnego czasu Huti bardzo skutecznie atakują amerykańskie jednostki morskie, a nawet cele w odległym o 1200 km Izraelu używając do tego uderzeniowych bezpilotowych aparatów latających.
Huti to szyicki ruch polityczno-militarny walczący w Jemenie z sunickimi władzami centralnymi o swoje prawa, ale ostatecznie też o przejęcie władzy. Trwająca od pewnego czasu wojna domowa w Jemenie nie pozostaje bez udziału zainteresowanych państw na Półwyspie Arabskim. Stany Zjednoczone uznały Huti za organizację terrorystyczną, zresztą nie tylko Amerykanie. Zrobiła to też Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Oba te sunickie państwa wspierają w Jemenie władze centralne, a Arabia Saudyjska wykonuje nawet uderzenia na obiekty militarne związane z Huti. Tyle, że siła militarna Arabii Saudyjskiej nie mówiąc już o Stanach Zjednoczonych jest nieporównywalna z tym, co dysponują Huti. Aby zniwelować tę przewagę i nawiązać jakąś walkę z nimi trzeba było znaleźć jakiś nowy sposób prowadzenia boju środkami, na które ci wysokotechniczni przeciwnicy nie są przygotowani. Takimi środkami okazały się być tanie bezpilotowce. Chodzi o to, że ich cena jest tak niewielka, że można wysyłać je masowo. Na lotniskowcu i towarzyszącym mu okrętach zapas rakiet przeciwlotniczych zamyka się określoną liczbą. Szczególnie ograniczona jest możliwość jednoczesnego czy szybkiego sekwencyjnego zwalczania rakietami celów powietrznych. Jeśli atak jest naprawdę zmasowany i obejmuję falę ponad setki bezpilotowców (co nie stanowi zbyt wysoki koszt) to szansa na trafienie w jakiś okręt systemem samonaprowadzania się w podczerwieni jest znaczna.
Właśnie tanie, ale relatywnie technologiczne zaawansowane bezpilotowce były właściwą odpowiedzią. Ich ilość przekracza czasem możliwości jednoczesnej obrony i powoduje zużywanie bardzo drogich rakiet przeciwlotniczych.
Pierwszy z takich pocisków to Qasef-1, bazujący na konstrukcji irańskiego Arbil 2. Iran nie chciał się przyznać, że aparat pochodzi z jego wytwórni dlatego zmieniono jego nazwę. W rzeczywistości jest to Arbil 2 znany też jako Arbil T (odmiany różnią się minimalnie). Ma on ten sam układ konstrukcyjny z usterzeniem przednim, znany też jako układ „kaczka”. Skrzydło umieszczone z tyłu jest proste, podobnie jak usterzenie. Arabil 2 ma konstrukcję całkowicie metalową, zaś Arbil T – kompozytową, z laminatów węglowych. Qasef 1 też jest kompozytowy, a zatem jego konstrukcja bardziej bazuje na Arbil T. Stateczniki pionowe umieszczono w połowie rozpiętości skrzydeł, w przeciwieństwie do oryginalnego aparatu Arabil mającego pojedynczy statecznik pionowy. Aerodynamicznie nie ma wielkiej różnicy, być może chodziło, by aparaty wyraźnie się od siebie różniły. Długość kadłuba wynosi 2,88 m, zaś rozpiętość skrzydeł – 3,25 m. Powierzchnia nośna skrzydeł to 1,76 m2, masa własna – 30 kg, a masa startowa – 86 kg. W ramach różnicy mas jest 30 kg udźwigu i 16 litrów paliwa. Napęd aparatu stanowi dwucylindrowy silnik tłokowy produkcji niemieckie firmy WAE Motoren typu WAE-342 o mocy 25 KM. Ma on relatywnie niskie zużycie paliwa co pozwala na uzyskanie dość dużego zasięgu z niewielkiej ilości paliwa. W przypadku odmiany uderzeniowej Qasef 1 jest to 200 km z ładunkiem wybuchowym 30 kg. Kierowanie aparatu na cel jest prowadzone z wykorzystaniem lekkiego układu bezwładnościowego i odbiornika GPS. Łącznie systemy te dostępne komercyjnie nie są aż tak drogie.
Należące do Huti systemy Qasef 1 były wielokrotnie wykorzystywane do ataków na obiekty w Arabii Saudyjskiej, w tym głównie wojskowe. Jednym z sukcesów było trafienie nieokreślonego elementu baterii Patriot. Ale były też inne ważne trafienia. Nie wiadomo, czy ten typ bezpilotowca był używany przeciwko flocie amerykańskiej (jeśli grupaokrętów znajdowała się w południowej części Morza Czerwonego). Do tego celu służą raczej inne typy o większym zasięgu i z systemem kierowania w końcowej fazie lotu.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
Morska wymiana towarowa ma dla Ukrainy kapitalne znaczenie. Ukraina jest eksporterem znacznej ilości płodów rolnych, w tym głównie zbóż, ale nie tylko, także innych produktów przemysłu spożywczego. Możliwość korzystania z transportu morskiego ma kluczowe znaczenie dla gospodarki Ukrainy.
Głównym portem handlowym jest Odessa, olbrzymi port morski z doskonałym zapleczem magazynowym i wyładowczym, z licznymi bocznicami kolejowymi, no i oczywiście z licznymi nadbrzeżami z urządzeniami przeładunkowymi. Dzięki temu miliony ton produktów rolnych mogą być co roku wywożone z Ukrainy, głównie w sezonie letnim, kiedy są one dostarczane przez rolnictwo. Ma to też znaczenie dla odbiorców w Afryce i w innych państwach, bowiem w tych najbiedniejszych brak taniego ukraińskiego zboża i innych produktów może wywołać klęskę głodu.
Po wybuchu wojny 24 lutego 2022 r. wszelki ruch statków do portów ukraińskich zniknął. Nikt nie odważył się pływać do strefy działań wojennych. Zbliżał się jednak sezon letni i trzeba było otworzyć żeglugę do portów ukraińskich. Pod patronatem Turcji odbyły się rozmowy, które ostatecznie doprowadziły do zgody Rosji na wywóz płodów rolnych z Ukrainy, głównie pod naciskiem wielu państw świata. Rosja w oczach świata też nie chciała odpowiadać za głód w krajach słabiej rozwiniętych. Statki ruszyły i były one okresowo, choć niezbyt często przeszukiwane przez rosyjskich marynarzy, wysadzanych na pokład ze śmigłowców Ka-29, startujących z pokładów rosyjskich fregat. Porozumienie to trwało do lipca 2023 r., po czym Rosja się z niego wycofała, grożąc niszczeniem statków płynących do Odessy.
Co ciekawe jednak, Rosjanie nie byli zdolni do realnego wymuszenia blokady morskiej. Ich okręty nie zbliżały się do ukraińskiego wybrzeża z powodu pocisków przeciwokrętowych, zarówno ukraińskich R-360 Neptun, jak i dostarczonych amerykańskich RGM-84 Harpoon, które skutecznie je odstraszały. Ponadto seria ataków na rosyjskie okręty w porcie Sewastopol i w innych wykonana z użyciem zachodnich pocisków Storm Shadow, również uszczupliła stan posiadania Floty Czarnomorskiej, stawiając też pod znakiem zapytania możliwość wykorzystania bazy Sewastopol na Krymie. Najciekawsze w tym okresie są jednak sukcesy ukraińskich bezzałogowych pojazdów morskich, w tym głównie łodzi Magura V5. Są to niewielkie łodzie motorowe wypełnione materiałami wybuchowymi, częściowo autonomiczne, ale w końcowej fazie ataku sterowane zdalnie, wyposażone w głowicę elektrooptyczną do naprowadzania na cel, co pozwala na dokonywanie nocnych ataków. Wbrew pozorom okazały się one dość skuteczne. 24 maja 2023 r. rosyjski okręt rozpoznawczy Iwan Churs został uszkodzony przez drony morskie, a kiedy okręt zawinął do Sewastopola, został ponownie uszkodzony w ukraińskim ataku rakietowym. 4 sierpnia 2023 r. średni okręt desantowy Olenegorski Gorniak został w ataku dronów morskich Magura V5 bardzo poważnie uszkodzony w ataku dronów w pobliżu Noworosyjska. Został do tego portu odholowany i nadal tam stoi bez naprawy, nie wiadomo, czy takowa kiedykolwiek zostanie przeprowadzona.
W kolejnym ataku 1 lutego 2024 r. drony morskie Magura V5 zaatakowały i zatopiły małą korwetę rakietową Iwanowiec typu Mołnia-1 u wybrzeży Krymu,14 lutego 2024 r. zaś drony Magura V5 zaatakowały i zatopiły średni okręt desantowy Cezary Kunikow, płynący wzdłuż wybrzeża Krymu. Okręty desantowe są przez Rosjan wykorzystywane do zaopatrywania wojsk.
Jednym z największym sukcesów było jednak zatopienie dużego okrętu patrolowego (w istocie dużej, choć niedozbrojonej korwety) Siergiej Kotow o wyporności 1300 ton. Okręt był atakowany przez morskie drony i uszkodzony 14 września 2023 r., ale w ataku 5 marca 2024 r. pod Kerczem w ataku dronów Magura V5 został trafiony i zatonął.
Po tych sukcesach żegluga do Odessy zaczęła być prowadzona normalnie, a Rosjanie nie byli w stanie jej przeciwdziałać. Dlatego musieli coś zrobić, żeby ją przerwać. Od lata 2024 r. uporczywie atakowali port w Odessie za pomocą pocisków manewrujących, a nawet rakiet balistycznych Iskander. Jednak jak powiedzieliśmy, port w Odessie jest olbrzymim kompleksem i mimo ataków nadal pracował on w sposób niezakłócony.
Z pomocą Rosjanom przyszły drony. Postanowiono użyć dronów Shahed 136 i 131, produkowanych w Rosji na licencji jako Gerań 2 i Gerań1. W przeciwieństwie do bardzo kosztownych pocisków manewrujących, są one niezwykle tanie, dzięki czemu można je wysyłać w sposób zmasowany na cele. Od jesieni 2024 r. ataki dronowe na Odessę zaczęły się coraz bardziej nasilać, aż rzeczywiście stały się poważnym problemem. Port w Odessie mocno ucierpiał, bowiem choć ładunki wybuchowe dronów są mniejsze, to jednak ich ilość wielokrotnie przekracza ilość pocisków manewrujących, jakie dotąd można było wysyłać na port. Zagraniczne statki w obawie przed trafieniem coraz rzadziej zawijały do Odessy, a wymiana towarowa zaczęła niebezpiecznie spadać. I w ten sposób nie Flota Czarnomorska, lecz tanie drony wymusiły faktyczną blokadę morską portu w Odessie.
Na szczęście dla Ukrainy przekierowano żeglugę na ukraińskie porty na Dunaju, takie jak Wilkowo i Izmaił. O wiele trudniej je atakować dronami Gerań, bowiem w przypadku nietrafienia drony mogą wlecieć na teren należącej do NATO Rumunii, i gdyby dokonały tam znaczących szkód, to jest jednak bezpośredni atak na państwo należące do sojuszu. Oczywiście ataki na te porty nada są prowadzone, ale nie w sposób zmasowany, co oczywiście nie wywołuje efektu paraliżu żeglugi. Co ciekawe, żegluga wróciła też częściowo do Odessy, która nadal jest atakowana, ale już nie z taką intensywnością. W każdym razie niezależnie od wszystkiego drony Gerań zmniejszają jednak przepływ towarów do ukraińskich portów i to w sposób wyraźny.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
Turcja ma jedne z najsilniejszych sił bezpilotowych w Europie i stanowi pod tym względem potęgę. Początkowo w Turcji rozwijano aparaty klasy MALE i czyli latające na średnich wysokościach o dużej długotrwałości lotu, a także duże aparaty taktyczne. Dziś rozwój biegnie w kierunku mniejszych aparatów.
Firma Havelsan została utworzona przez Siły Powietrzne Turcji jako firma państwowa działająca na rzecz Sił Zbrojnych w dziedzinie elektroniki, automatyki, oprogramowania i rozwiązań teleinformatycznych. Wejście w obszar bezpilotowców, gdzie kwestia układów ich sterowania wychodzi na pierwszy plan, było sprawą dość naturalną.
Firma podjęła pracę nad aparatem bezpilotowym przeznaczonym do rozpoznania i wskazywania celów, by był on używany przez tureckie wojska lądowe w rejonach silniej bronionych. Idea aparatu była taka, że w rejonach silnie bronionych większą przeżywalnością na polu walki, a nawet ma taki aparat możliwość penetrowania obszaru przeciwnika na optymalnej wysokości. A taką jest wysokość około 3000 m, bowiem jest to poza zasięgiem wszelkiej broni strzeleckiej, a nawet lekkich działek przeciwlotniczych kal. 20-23 mm. Mało tego, cichy aparat ma możliwość wykonywania na tej wysokości lotu w ogóle bez wykrycia przez nieprzyjaciela. Może on więc prowadzić swoje rozpoznanie skrycie, a obserwowany nieprzyjaciel nie zdaje sobie z tego sprawę. Kolejna sprawa to przejście od drogich, skomplikowanych systemów uzbrojenia do tanich relatywnie prostych, których strata nie była by boleśnie odczuwana, bowiem tanich aparatów można zbudować wiele i łatwo je uzupełniać. Ale w tym celu trzeba uzyskać maksimum możliwości z nieskomplikowanej konstrukcji. Sposobem na to jest maksymalne wykorzystanie elementów gotowych, tzw. off the shelf.
Pierwszym opracowanym aparatem był Havelsan Baha, czyli „Bulut Altı İnsansız Hava Aracı” – mały bezpilotowy autonomiczny aparat. Miał on posłużyć do zebrania doświadczeń, i stać się swego rodzaju demonstratorem technologii dla aparatu docelowego. Aparat zbudowano w ciekawym układzie, na pierwszy rzut oka w dość klasycznej formie, z krótkim kadłubem mocowanym do prostego skrzydła, który to kadłub kończył się silnikiem tłokowym ze śmigłem pchającym, stanowiącym jego napęd. Usterzenie mocuje się do dwóch cienkich belek ogonowych z rurek duraluminiowych (później w aparacie Bulut zastąpione kompozytem węglowym), które to belki wystają przed skrzydło. A to dlatego, że z ich przodu oraz z tyłu, pod owymi belkami zamocowano śmigła do pionowego startu i lądowania, które są dla odmiany napędzane silniczkami elektrycznymi. Pionowy start i lądowanie to jedyny sposób w jaki aparat może znaleźć się w powietrzu lub na ziemi. Cała sekwencja startu aż do przejścia do lotu postępowego oraz cała sekwencja lądowania od wyhamowania do pionowego przyziemienia we wskazanym miejscu jest wykonywana automatycznie. W obecnych czasach nie stanowi to większego problemu technicznego. Samo usterzenie ma formę odwróconego usterzenia motylkowego (litera „V”, ale odwrotnie. Aparat ma niewielkie stałe podwozie w postaci podpór, bowiem w czasie operacji lotniczych się nie toczy. W skład wyposażenia wchodzi doczepiany wózek do ciągnięcia go po ziemi, bowiem przy masie ok. 30 kg i rozpiętości skrzydła 3,70 m ciężko go nosić.
To był tylko demonstrator, ale aparatem ze względu na jego użyteczność, a zarazem prostotę eksploatacji i niską cenę zainteresowała się Nigeria, która kupiła kilka sztuk po wyposażeniu go w nieskomplikowany zestaw elektrooptyczny. Są one używane z powodzeniem przez nigeryjską armię. Aparat został też dostarczony w grudniu 2023 r. do Wojsk Lądowych Turcji, celem wsparcia wdrożenia docelowej wersji Bulut.
Bulut niewiele się różni od poprzednika. Przede wszystkim został wyposażony w lekką, 5 kilogramową głowicę elektrooptyczną oraz w system transmisji danych. Transmisja jest możliwa na odległość do 80 km z wysokości lotu aparatu 2800 m. W razie konieczności aparat może się zniżyć na 500 m celem dokładnej obserwacji wskazanych obiektów. Długotrwałość lotu wystarcza na dolot na 80 km i powrót, w pełni autonomicznie. Obecnie aparaty Bulut wchodzą do uzbrojenia Wojsk Lądowych Turcji i Sił Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
Rosyjska firma ZALA AERO GROUP jest głównym dostawcą tzw. dronów kamikaze, czyli mówiąc profesjonalnie – amunicji krążącej przeznaczonej do atakowania obiektów pola walki. Są to systemy klasy „military grade”, w odróżnieniu od tysięcy dronów komercyjnych dostosowanych do tych samych zadań, powszechnie używanych przez obie strony konfliktu.
Wiadomo, że obie strony konfliktu w Ukrainie na dużą skalę używają komercyjnych bezpilotowców, które dostosowano do zadań uderzeniowych. Główną wadą tych komercyjnych czy na wpół komercyjnych aparatów, takich składanych samodzielnie z zakupionych części według własnych już projektów z odpowiednimi modyfikacjami uodporniającymi je na zakłócenia, jest ich relatywnie mały zasięg rażenia. To z kolei nie tylko ogranicza ich taktyczne zastosowanie do najbliższej strefy przyfrontowej, ale także zmusza operatorów do działania bardzo blisko linii frontu. A tu łatwo jest ich wypatrzeć i skierować na nich silny ogień. Straty wśród doświadczonych operatorów dronów są znaczne, a ich szkolenie nie jest wcale takie krótkie. Zasięg tych komercyjnych czy półkomercyjnych aparatów można zwiększyć poprzez retranslacje sygnałów za pomocą tzw. pszczoły-matki, czyli bezpilotowca który wznosi się nad własnym terytorium na większą wysokość i retransmituje sygnały radiowe w relacji dron-operator. Nadal jest to jednak nie więcej niż 10-12 km.
Podstawowym uderzeniowym aparatem bezpilotowym rodziny Zala jest Lancet. Jest on produkowany w dwóch głównych odmianach od 2019 r., przyjęto go do uzbrojenia w 2020 r., ale w większych ilościach zaczął być stosowany dopiero po rozpoczęciu wojny. Pojawił się on na większą skalę dopiero w czasie wojny rosyjsko-ukraińskiej po 2022 r.
Produkowane i dostarczane są dwie wersje: mniejszy i lżejszy Lancet 1 (w firmie nazywany Izdielie 52 czyli wyrób 52) oraz cięższy Lancet 3 (Izdielie 51). Oba mają bardzo charakterystyczne krzyżowe skrzydła i podobne stateczniki, ale te ostatnie na Lancet 3 są dużo mniejsze od skrzydeł, zaś na Lancet 1 mają podobną wielkość. W obu przypadkach napęd stanowi silnik elektryczny w tylnej części kadłuba napędzający śmigło pchające. Lancet w obu wersjach jest stosunkowo cichy. W przedniej części kadłuba znajduje się ruchoma głowica optyczna z kamerą telewizyjną o rozdzielczości wystarczającej do dobrej identyfikacji celu. Według producenta głowica elektrooptyczna współpracuje z modułem wykorzystującym sztuczną inteligencję znajdującym się w stacji kierowania systemu, który potrafi automatycznie zidentyfikować i wskazać proponowane do zwalczania cele.
Lancet 1 (Izdielie 52) ma masę startową około 5 kg, masa głowicy bojowej (z czego większość o ładunek wybuchowy) to ok. 1 kg, a prędkość maksymalna to 80 km/h. Maksymalny czas lotu to około 30 minut, zaś zasięg działania z wykorzystaniem szyfrowanego łącza radiowego to ok. 30 km, choć niektóre źródła podają 40 km. Biorąc pod uwagę prędkość lotu, po przebyciu 30 km pozostaje maksymalnie 15 minut na poszukiwanie celu i atak na niego, co wymaga wysokiej wprawy od operatora. W tym znaczeniu zasięg 40 km jest czysto teoretyczny, bowiem na tej odległości nie ma praktycznie czasu na znalezienie celu. Jedyna możliwość to wysłanie aparatu do ataku na cel uprzednio rozpoznany i obserwowany przez rozpoznawczy bezpilotowy aparat latający.
Drugi typ, Lancet 3 (Izdielie 51) ma większą masę startową sięgającą 12 kg, a masa głowicy bojowej to 3 kg. Długotrwałość lotu to 40 minut, ale prędkość maksymalna to 110 km/h. Zasięg podaje się nawet na 70 km, ale w praktyce jeśli chce się celu poszukiwać to nie przekracza on 50 km. Ta wersja jest jednak najczęściej wykorzystywana do ataku na cel uprzednio rozpoznany, bowiem na większej odległości od linii frontu zagęszczenie celów nie jest takie duże, jednak w odległości do ok. 15 km od linii frontu o wiele łatwiej znaleźć godny ataku cel.
Lancety obu wersji były niestety pomyślnie używane w Ukrainie i niszczyły całkiem sporo ważnych celów, choć ukraińskie wojska walczą z nimi na różne sposoby, od zakłóceń, poprzez ostrzeliwanie z przeciwlotniczej broni strzeleckiej aż po przechwytywanie własnymi dronami FPV.
Nowym typem amunicji krążącej firmy ZALA AERO to aparat Kub-BŁA (Izdielie 54) o masie startowej ok. 15 kg, który zbudowany jest w układzie latającego skrzydła z silnikiem z tyłu i śmigłem pchającym. Ma on podobne parametry czasowo-zasięgowe jak Lancet 3, ale jego prędkość przelotowa to 130 km/h, a w reżimie ataku z nurkowania do 200 km/h. Kub-BŁA jest używany od końca 2023 r. i chwilowo jest mniej popularny od Lancetów, ale jego produkcja rozwija się.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
W wojnie w Ukrainie obie strony atakują się coraz doskonalszymi bezpilotowcami uderzeniowymi o cechach pocisków manewrujących, ale o wiele od nich tańszymi, co gwarantuje masowość ich użycia.
Pretekstem do napisania tego tekstu stało się ogłoszenie przez Rosjan zakończenie opracowania najnowszego bezpilotowego aparatu latającego Gerań 3. Przypomnijmy, że Gerań 1 i Gerań 2, oba w układzie delta bez usterzenia poziomego napędzane silnikami tłokowymi, to licencyjne rosyjskie wersje irańskich aparatów Shahed 131 i Shahed 136. Do chwili obecnej użyto ich tysiące przeciwko celom w Ukrainie. Mimo małej prędkości rzędu 200 km/h i dość prymitywnej konstrukcji z szerokim wykorzystaniem nieskomplikowanych materiałów, w tym sklejki sosnowej.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Istnieją bowiem pociski manewrujące oraz tzw. bezpilotowce uderzeniowe, zwane przez dziennikarzy „dronami-kamikaze”. Jaka jest między nimi różnica? Głównie polega ona na tym, że pociski manewrujące dotąd wytwarzane przez czołowe firmy zbrojeniowe były skomplikowanymi i kosztownymi konstrukcjami o wysokich osiągach oraz z zaawansowanymi technicznie, precyzyjnymi, odpornymi na zakłócenia układami kierowania. Poruszają się one na bardzo małej wysokości z dużą prędkością poddźwiękową, trafiając w cel z dużą precyzją. Jest to broń efektywna, o wysokim prawdopodobieństwie przeniknięcia obrony przeciwlotniczej i trafienia w cel, ale jednocześnie bardzo kosztowna.
Dla odmiany uderzeniowe bezpilotowe aparaty latające wykonuje się według zupełnie innej filozofii. Mają one tanie płatowce, niezbyt kosztowne napędy i najprostszy z możliwych system kierowania oraz prostego autopilota. Co prawda nie mają takiej zdolności do penetracji wrogiej obrony powietrznej jak te pociski manewrujące kupowane za milion dolarów sztuka bądź drożej. Tanie bezpilotowce uderzeniowe można kupować i produkować masowo, a co za tym idzie – można ich używać do zmasowanych ataków, powodując efekt „zatkania” obrony przeciwlotniczej przeciwnika.
Rosjanie ostatnio zademonstrowali nową wersję swoich dronów Gerań 1 i Gerań 2. Te ostatnie są najpopularniejsze i ich zasięg sięga 800-1000 km, zaś głowica bojowa to 50 kg, z czego połowa to materiał wybuchowy. Nowa wersja nazywa się Gerań 3 i różni się zastosowaniem silnika odrzutowego. Nie jest to skomplikowana, kosztowna konstrukcja, ale zwiększa prędkość przelotową aparatu z 200 km/h do 600 km/h bez spadku zasięgu, co już poprawia możliwość przenikania przez system obrony powietrznej.
Rosjanie atakują głównie infrastrukturę energetyczną Ukrainy, chcąc wywołać załamanie się morale ludności, wspierając tym samym główny cel wojny: doprowadzić do przemęczenia wojną, apatii i rozkładu państwa ukraińskiego wywołanego chęcią powrotu do normalnego życia, choćby w państwie rządzonym przez prorosyjskie władze. W ten sposób Rosjanie będą mogli panować nad Ukrainą bez konieczności zużywania dużych sił na okupację krnąbrnego kraju. Temu właśnie służy cała wojna na wyniszczenie. Okresowo rosyjskie drony szturmowe atakują osiedla mieszkalne, by terroryzować ludność cywilną. Ma to oczywiście służyć temu samemu celowi.
W wojnie na wyniszczenie jaką prowadzą Rosjanie nie prowadzi się głębokich operacji, szybkich manewrów, przełamań obrony i głębokich zagonów pancernych. Zamiast tego nieustannie wysyła się do szturmu niewielkie grupy żołnierzy, którzy wywierają na ukraińskich obrońców nieustanną presję, zadając im straty i wyczerpując psychicznie i fizycznie. Z kolei ataki na infrastrukturę energetyczną wywołują wielkie utrudnienia w funkcjonowaniu ukraińskiego państwa i ludności. Ludzie żyją w ciągłym strachu przed atakiem, a ciągłe nocne alarmy przeciwlotnicze zmuszają ludzi do biegania do schronów i pozbawiają snu. Jak długo można to wytrzymać? Gdzieś leży kres ludzkich możliwości i jeśli nic się nie zmieni, to Rosjanie mają szansę osiągnąć swój cel.
W tych działaniach drony odgrywają bardzo ważną rolę, przyśpieszając proces upadku państwa z powodu wyczerpania. Z kolei ukraińskie drony dalekiego zasięgu działają zupełnie inaczej, ale o tym przy kolejnej okazji.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
Powstała w 2004 r. firma ZALA AERO GROUP znana też pod rosyjską nazwą ZALA AERO GROUP Беспилотные системы (systemy bezpilotowe), od 2015 r. wchodząca w skład koncernu OA Koncern „Kałasznikow”, jest jednym z głównych dostawców różnych bezpilotowych aparatów latających dla Sił Zbrojnych Rosji.
Firmę założył w 2003 r. konstruktor i biznesman z Iżewska Aleksandr Zacharow, a firma początkowo nazywała się OOO „CST”, przy czym owe trzy „O” oznaczają spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, zaś CST jest skrótem od Centr Sowriemiennoj Techołogii, czyli centrum współczesnych technologii. Proponowano wówczas różne rozwiązania z dziedziny technologii teleinformacyjnych, ale już w 2004 r. firma zajęła się opracowaniem i produkcją różnych systemów bezpilotowych, które z czasem znalazły drogę dla wojska. Od 2015 r. przyjęto nazwę ZALA, a wejście w skład OA Koncern „Kałasznikow”, co mimo wszystko nie oznacza utratę pewnej samodzielności firmy z Iżewska, dało możliwość prowadzenia sprzedaży produktów dla Sił Zbrojnych Rosji, jako że koncern był dopuszczony do tzw. obrotu specjalnego. Od 2011 r. do 2021 r. koncern uzyskał kontrakty od rosyjskich agencji rządowych wartości 3,3 miliardy Rubli. Po inwazji Rosji na Ukrainę, w samym 2022 r. uzyskano kontrakty, głównie od wojska, wartości 3,8 miliardów Rubli, co wpłynęło na ogromny rozwój tej firmy.
Obecnie w Rosji nastąpił prawdziwy wysyp różnych firm produkujących różne systemy bezpilotowe. To, że większość z nich jest przeznaczone na rynek cywilny nie znaczy, że nie trafiają one do wojska. W wyniku zbiórek społecznych, albo za fundusze jednostek wojskowych, kupowane są różne komercyjne aparaty, które na miejscu w warsztatach jednostek wojskowych są dostosowywane do zadań militarnych, poprzez modyfikację ich systemów łączności, poprzez ich uzbrajanie, itp. Czasem wojsko kupuje też części z których samodzielnie składa sobie odpowiednie aparaty, choć w Rosji jest to o wiele mniej rozwinięte, niż w Ukrainie. Ukraina cieszy się szerokim poparciem i w związku z tym zbiórki na zakup dronów mają duży odzew także za granicą, więc jednostki otrzymują ich znacznie więcej.
Firma ZALA AERO GROUP dostarcza swoje aparaty w normalnym systemie dostaw wojskowych, przy czym używane są trzy różne grupy aparatów różnych typów. Jedne to aparaty rozpoznawcze i obserwacji pola walki produkowane w klasie małych TUAV (Tactical Unmanned Aerial Vehicle) o masie od 5 do 20 kg. Są one powszechnie używane na froncie w Ukrainie w coraz większej ilości. Drugą grupą wytwarzanych aparatów to tzw. amunicja krążąca, zwana czasem przez dziennikarzy „dronami kamikaze”. Tutaj firma ZALA AERO GROUP jest liderem wśród firm, jakie można zaliczyć do branży zbrojeniowej, w dostawach profesjonalnej amunicji krążącej, a najbardziej znany typ to ZALA Lancet, który ma zasięg nawet do 70 km w odmianie Lancet-3 i do 40 km w wersji Lancet-1. Jednakże Lancet nie jest jedynym typem aparatu produkowanym w tej klasie.
Kolejna grupa używana przez wojska w najmniejszej liczbie to aparaty pionowego startu i lądowania typu śmigłowcowego. Są one również używane do rozpoznania i obserwacji, ale na niewielką odległość, ale wojsko ma ich niewiele. Najwięcej aparatów „śmigłowcowych” typu Zala 421-02, Zala 421-02M i Zala 421-02X sprzedano Ministerstwu Nadzwyczajnych Sytuacji, czyli rosyjskiemu ministerstwu odpowiedzialnemu za służby ratownicze, straż pożarną, itp.
Aparaty firmy ZALA AERO GROUP w dwóch pierwszych klasach są natomiast stosowane na froncie dość masowo. Inne profesjonalne firmy produkujące bezpilotowe aparaty latające to na przykład OOO STC czyli Specjalnyj Technołogiczeskij Centr z Sankt Petersburga, który jest producentem słynnych apoaratów Orłan, z najpopularniejszym Orłan-10 używanym bardzo powszechnie do rozpoznania taktycznego w Ukrainie, Roboavia z Symferopola dostarczająca małe rozpoznawcze aparaty Feniks-3, Grupa Konsztadt również z Sank Petersburga produkująca aparaty Orion i Forposst, które jednak po początkowych stratach obecnie są używane na froncie w niewielkiej ilości oraz AO „Eniks” z Republiki Tatarstanu, która produkuje małe aparaty rozpoznawcze rodziny Eleron oraz obserwacyjny quadrocopter Wjejer.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
By lepiej zorganizować działania swoich bezpilotowców, które w Ukrainie odgrywają niesamowitą rolę, której się nikt nie spodziewał. W istocie stanowią one czwartą siłę ogniową, po artylerii lufowej, artylerii rakietowej oraz lotnictwie.
Do początków zeszłego roku ukraińskie jednostki dronowe były tworzone samorzutnie. W znacznym stopniu była to inicjatywa oddolna, łącznie z zakupem bezpilotowców, które dokonywano ze zbiórek poszczególnych brygad piechoty walczących w Ukrainie. Użycie aparatów nie było scentralizowane, każdy pododdział starał się mieć własne zespoły droniarzy, którzy mieli wspierać jego działania. Najczęściej takie zespoły pojawiały się przy dowództwach kompanii, najpierw w formie niezorganizowanej, by później tworzyć formalne plutony dronowe. Te plutony miały dość dużą swobodę działania, choć jednocześnie dowódcy traktowali je jako swoje „oczy i uszy”, polecając przeprowadzenie obserwacji określonego terenu, a szczególnie przed przeprowadzeniem natarcia, kontrataku lub przy odpieraniu ataku Rosjan. W końcu każdy dowódca doceniał zalety posiadania szybkiej i dokładnej informacji o obrazie pola walki, których bezbłędnie dostarczały drony typu quadrocopter. Są to aparaty stabilne, relatywnie łatwe w obsłudze, niewielkie co bardzo utrudnia ich zestrzelenie. Główną ich wadą jest mały zasięg i podatność na zakłócenia oraz fakt, że operator musi przebywać bardzo blisko linii frontu. A Rosjanie prowadzą prawdziwe polowania na operatorów, ostrzeliwuje ich nawet artyleria, wypatrują ich snajperzy.
To, co powstało obecnie to samodzielne kompanie dronowe dla każdej brygady oraz samodzielne bataliony dla poszczególnych dowództw kierunków operacyjnych. W Ukrainie istnieje jedenaście takich kierunków: kurski, charkowski, kupiański, łymański, siwierski, kramatorski, torecki, pokrowski, nowopaliwski, wremiński, orechowski. Tu warto dodać, że obecnie najcięższe walki toczą się w rejonie Torećka (kierunek torecki), Pokrowska (kierunek pokrowski), na zachód od Kurachowe (kierunek nowopaliwski), pod Wełyką Nowosiłką (kierunek wremiński). Ponieważ każdy z owych kierunków ma do swojej dyspozycji dwa takie bataliony dronowe, a ponadto dwa kolejne takie bataliony sformowano na potrzeby odwodu naczelnego dowództwa.
Skład takiego w pełni zmotoryzowanego batalionu wygląda następująco:
– dowództwo i komórka łączności
– kompania rozpoznawcza z 12 zespołami dronów różnych typów, w tym nie tylko quadrocopterów ale i większych aparatów taktycznych typu „samolotowego”, takich jak polskie FlyEye;
– kompania samolotowych dronów uderzeniowych (14 zespołów), która jest uzbrojona w bardziej profesjonalną amunicję krążącą produkcji rodzimej lub pochodzącą z dostaw zachodnich (polskie Warmate, amerykańskie Switchblade);
– kompania wirnikowych dronów uderzeniowych (18 zespołów) która jest wyposażona w popularne aparaty pochodzenia częściowo komercyjnego, zakupionego przez platformy zakupowe i zmodyfikowanego pod kątem użycia na ukraińskim polu walki, ale też aparatów specjalnie produkowanych przez liczne rozproszone ukraińskie firmy. Te aparaty są produkowane tysiącami, ale ich zużycie (są jednorazowe) jak wiadomo też jest wielkie;
– warsztat remontowy który ma za zadanie naprawiać aparaty różnych typów, ale też sprawdzać dostarczone pod kątem nie przesyłania przez ich systemy pozycji operatora (te funkcje są odłączone) oraz w razie potrzeby wprowadzając inne modyfikacje uodparniające aparaty na zakłócenia;
– pluton ładowania akumulatorów;
– grupa medyczna z zespołami ewakuacji medycznej, jako że straty wśród „droniarzy” wcale nie są wiele mniejsze od strat w piechocie.
Jak widać te bataliony zostały skomponowane optymalnie pod kątem zarówno prowadzenia rozpoznania (na rzecz dowództwa do którego na poziomie taktycznym są przydzielone, ale także głównie na własną rzecz, by poszukiwać i wskazywać cele do ataków). Kompania samolotowych dronów uderzeniowych z reguły działa na głębokość 10-30 km od przedniego skraju wojsk wroga, albo niekiedy dalej. Natomiast wirnikowych dronów uderzeniowych atakuje od przedniego skraju własnych wojsk na głębokość 10-12 km w głąb terenów nieprzyjaciela. Ze względu na tempo dostaw oraz wymagania pola walki ustanowiono nieprzekraczalną normę zużycia dronów uderzeniowych: 115 „dziennych” (bez termowizji) i 25 „nocnych” (z kamerą termowizyjną). Każdy batalion otrzymuje tygodniowo 200-400 nowych dronów uderzeniowych jednorazowego użytku oraz kilka aparatów rozpoznawczych jako uzupełnienie strat.
Powyższe dane znamy ze źródeł rosyjskojęzycznych, bowiem Rosjanie zamierzają skopiować powyższą organizację. Jeśli chodzi o kompanie przydzielane do brygad to mają one podobną organizację, ale wszystko jest o szczebel niżej.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
Bądź na bieżąco z nowościami