Co wylądowało w Osinach koło Łukowa? Dlaczego rosyjski dron doleciał tak daleko w głąb Polski? Był bliżej Warszawy niż granicy. Ponadto niedaleko miejsca jego upadku znajdowały się dwa inne ważne obiekty – Zakłady Azotowe w Puławach i spora elektrownia w Kozienicach.
W nocy z 19 na 20 sierpnia pod Osinami doszło do tajemniczej, ale dość silnej eksplozji na polu kukurydzy. Okazało się, że na polu znaleziono przede wszystkim chiński czterocylindrowy silnik z fragmentem śmigła, co mogło wskazywać na bezpilotowy aparat latający typu szturmowego. Wiadomo, że polskie wojsko takich aparatów nie używa, w każdym razie nie z tym typem silnika. Podobne czterocylindrowe silniki typu Rotax napędzają aparaty typu TB2 Bayraktar, którymi dysponujemy, ale pokazany w mediach silnik ewidentnie nie był Rotaxem lecz raczej pochodną niemieckiego Limbacha, czyli taki jaki napędza irańskie drony Shahed, nieco mniejszy napędza Shahed 131, a silnik o mocy 50 KM stanowi napęd cięższego aparatu Shahed 136. Oba typy produkcji irańskich zakładów HESA z Isfahan były używane przez Rosję od jesieni 2022 r. Wkrótce jednak podjęto ich licencyjną produkcję w zakładach Jełabuga w Tatarstanie. Shahed 131 jest produkowany jako Gerań 1, a większy i zdecydowanie popularniejszy model Shahed 136 produkuje się pod nazwą Gerań 2.
Gerań 1 mają masę 135 kg, rozpiętość skrzydeł to 2,2 m, a długość kadłuba – 2,5 m. Przenoszą one głowicę bojową o masie 15-25 kg na odległość 900 km (w zmodernizowanych odmianach masę głowicy zwiększono z 15 do 25 kg). Z kolei Gerań 2 mają masę ponad 200 kg, rozpiętość skrzydeł 2,8 m, długość kadłuba – 3,6 m i przenoszą one głowicę 50-70 kg na odległość do 1500 km. Oba typy osiągają pułap do 4000 m i rozwijają prędkość 160-185 km/h (przelotowa). Wersja produkowana niemal całkowicie na częściach importowanych z Chin nosi nazwę Garpija 2. Jest też mocno uproszczona odmiana będąca swoistą pułapką (tzw. wabik), która ma uproszczony układ nawigacyjny i nie przenosi głowicy bojowej, nosi ona nazwę Gerbera. Gerbery są wyraźnie tańsze i prostsze w produkcji, więc dodając je do głównego nalotu powodują rozproszenie wysiłków obrony powietrznej, której w ten sposób wyraźnie przybywa celów do zwalczania, utrudniając działanie. Początkowo Gerbery nie przenosiły żadnego ładunku wybuchowego, ale obecnie montuje się na nich niewielkie ładunki czasowe, tak by ucierpieli saperzy przyjeżdżający na miejsce upadku drona usiłując pozbierać jego szczątki. Codziennie Ukraina jest atakowana grupami od 80 do ponad 400, czasem nawet 500 bezpilotowców rodziny Shahed różnych typów, w tym około połowy zwykle stanowią te lekko uzbrojone pułapki. Zadaniem tych ostatnich jest przyciągać rakiety obrony przeciwlotniczej i rozpraszać wysiłki obrońców tak, by te droższe, rzeczywiste drony z silnymi głowicami bojowymi miały większe szanse na dotarcie do swoich celów. Jednocześnie Gerbery po upadku na ziemię leżą, a kiedy zbliżają się ciekawscy albo przyjadą saperzy by ewentualnie rozbroić ich ładunek, wówczas te niewielkie głowice wybuchają, zadając kolejne straty.
Co do aparatu który spadł i eksplodował pod Osinami, to warto zauważyć dwie rzeczy: wybuch nastąpił w momencie wypadku i był on na tyle silny, że okoliczne domy utraciły szyby w oknach. Dlatego sądzimy, że wbrew oficjalnemu oświadczeniu MON sugerującemu iż był to właśnie wabik Gerbera, był to raczej regularny aparat uderzeniowy typu Gerań 1 lub Gerań 2, co notabene sugeruje prokuratura. Prokuratura oświadczyła, że aparat przypuszczalnie nadleciał od strony Białorusi, ale MON w niedawnym oświadczeniu prasowym za pośrednictwem PAP określił, że najprawdopodobnie aparat przeleciał przez Ukrainę i znalazł się przypadkowo w Polsce. Jedna i druga wersja jest możliwa, bowiem Rosjanie w atakach często naruszają przestrzeń powietrzną Białorusi, by przelatujące Geranie skręcały potem na południe i od strony Białorusi atakowały Ukrainę. W każdym razie nie ma wątpliwości, że aparat jest pochodzenia rosyjskiego.
Trudno jest określić, czy rzeczony dron przyleciał do Polski, bo:
– został zakłócony jego system nawigacyjny;
– jego system nawigacyjny uległ awarii;
– jest to działanie zamierzone i on przyleciał tam, gdzie został zaprogramowany.
Zakłócenie systemu nawigacyjnego jest możliwe, ale te zakłócenia (mylące) zwykle powodują niewielkie odchylenia od trasy, tak by odprowadzić aparat od terenów zabudowanych w kierunku pustych pól czy lasu. Zapewne algorytm systemu nawigacyjnego przewiduje, że jeśli wskazania odbiornika Glonass (rosyjski GPS) czy oryginalnego GPS, bo oba są stosowane, rozjadą się zbyt mocno z mniej dokładnymi ale pewniejszymi obliczeniami bezwładnościowego układu nawigacyjnego, to wówczas dane odbiornika nawigacji satelitarnej są ignorowane. Sygnały nawigacji satelitarnej można bowiem zakłócić (tzw. spoofing, czyli wprowadzanie błędnych danych do systemu), ale układ bezwładnościowy działa autonomicznie, choć jego dokładność jest mniejsza. Możliwa jest natomiast awaria systemu nawigacyjnego i wykonanie lotu po prostej na autopilocie w przypadkowym kierunku aż do wyczerpania się zapasu paliwa. Niestety, nie da się również wykluczyć działania zamierzonego.\
Powstaje pytanie dlaczego aparat nie został wykryty, ale odpowiedź może być dość prosta. Nasz system obserwacji radiolokacyjnej składa się obecnie z zaledwie kilkunastu posterunków radiolokacyjnych, w tym sześciu tzw. backbone, czyli radarów dalekiego zasięgu. W pobliżu ewentualnej trasy lotu znajdowały się dwa posterunki radiolokacyjne typu backbone, Roskosz na północ od Białej Podlaskiej i Łabunie na południe od Zamościa. Dwa kolejne zwykłe posterunki radarowe znajdują się tuż za Wisłą (na zachodnim brzegu), w Klikawach koło Puław i w Dębinie koło Nowego Dworu Mazowieckiego. Jednak według wojska aparat nie został wykryty. Są ku temu dwie przyczyny. Po pierwsze, zapewne leciał on na małej wysokości, gdzie zasięg wszystkich radarów z powodu kulistości ziemi jest ograniczony do bezpośredniej widoczności celu przez antenę radaru, na 100 m jest to ok. 35-40 km. Jeśli na tej wysokości aparat leciał dalej od radaru, to mógł zostać niewykryty. Po drugie, tego rodzaju aparaty mają bardzo małe echo radarowe, bo mają niewielkie wymiary, a ponadto w znacznym stopniu są wykonane z materiałów radioprzeźroczystych, które nie odbijają fal radarowych (sklejka, kompozyty laminatowe). Mimo to wykrywanie dronów dalekiego zasięgu pozostaje problemem, co ma się do pewnego stopnia zmienić po wprowadzeniu aerostatów z radarami zdolnymi do nieustannej obserwacji obiektów na małych wysokościach w ramach programu „Barbara”.
Michał Fiszer, współpraca Maciej Herman
Bądź na bieżąco z nowościami
Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Śląski Klaster Lotniczy w celu przesyłania na mój adres e-mail newslettera.
Bądź na bieżąco z nowościami